poniedziałek, 13 maja 2013

Admirał, część I


Admirał Foalooke wszedł na pokład "Wędrowca", flagowego okrętu pierwszej floty arrakańskiej. Przed sobą miał dobrze znany pulpit kontrolny, kilkadziesiąt ekranów, które w czasie walki pozwalały mu "widzieć" każdy statek w przestrzeni. Na razie jednak wszystkie były wygaszone. Admirał włączył ekran, który pokazywał zdolność poszczególnych statków do walki. Jednolite zielone światło, które oświetliło jego twarz, podniosło admirała na duchu. Przymknął oczy i przypomniał sobie wczorajszą odprawę...

...A oto nasz kolejny cel. Widoczna na hologramie planeta to Kherra. Nasi szpiedzy donoszą, że jest dość silnie broniona, lecz pierwsza flota taktyczna powinna sobie z nią poradzić bez większych problemów
- Jeśli wszystko pójdzie dobrze - pomyślał Foalooke
- Admirale Foalooke, co pan o tym myśli ?
- Z całym szacunkiem Koordynatorze- starał się by przy wymawianiu szarży nie prychnąć z pogardą - ta planeta to nie jest typowa, przepraszam za slang, farma. Widoczne na zbliżeniu struktury to dobrze rozbudowana stocznia. W połączeniu z silną obroną kosmiczną pozwala wysnuć wniosek, że jest to baza produkcyjna. I najprawdopodobniej nie jest to najważniejsza planeta hegemona - Martinez spojrzał w notatki - Juliusza dziesiątego
- Czyli Admirale podważasz wiarygodność naszego wywiadu?
- W żadnym razie Koordynatorze, proponowałbym jednak odłożyć atak i zebrać więcej danych o przeciwniku.
- To całkowicie zbędne. Pierwsza flota taktyczna to nasza chluba...
- Która leci w do ataku nie mając pojęcia, z czym będzie walczyć.
- ...więc ta misja nie stanowi dla niej zagrożenia. Wierzę, że da pan sobie radę...

...Wiara to dobra rzecz, ale pozostaje jeszcze odpowiedzialność. Odpowiedzialność za tysiące młodych ludzi, którzy teraz w glorii idą główną ulicą miasta w kierunku kosmodromu. Foalooke zastanawiał się ilu z nich wróci na Barrin, do domu. Oni to tym nie myślą, są przekonani, że hegemon nie pośle ich w nieznane. Jednak Admirał wiedział jak sprawa wygląda naprawdę. Że lecą do sąsiedniej galaktyki i nie wiedzą, co na niej zastaną. Wiedział też, że będzie dowodził wspaniałą flotą, ale to nie poprawiało jego nastroju. Martinez czuł się cholernie niepewnie.

Niecały miesiąc później admirał siedział w mesie oficerskiej „Wędrowca”. Spoglądał na sektor rekreacyjny gdzie piloci myśliwców spędzali czas gdzie ich maszyny tankowano kilka pokładów niżej. Dziś jednak nie zauważył nikogo, kto grałby w bilard, oglądał filmy czy ćwiczył na symulatorze. Wszyscy czekali na niego, czekali by poprowadził ostatni apel przed czekającą ich bitwą. Foalooke jednym haustem dopił drinka i wsunął kartę identyfikacyjną do czytnika. Kiedy wychodził na mównicę przed sobą widział setki twarzy zastygłych w oczekiwaniu. Przysunął mikrofon bliżej ust.
- Żołnierze – rozległ się jego głos- nadszedł czas by sprawdzić w boju wasze umiejętności, by przekonać się ile nauczyliśmy się w akademii. Za czterdzieści osiem godzin osiągniemy nasz cel, planetę, o której nie słyszeliście, której nie widzieliście. Zdobądźmy ją ku chwale Arrake!
Sektor rekreacyjny rozbrzmiał krzykiem tysięcy głosów. Foalooke oczami wyobraźni widział jak podobne okrzyki rozlegają się na pozostałych okrętach jego floty. Jedynie admirał nie do końca wierzył w to, co mówił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz