Kierując się identycznym gustem filmowym udaliśmy się z Leniwcem na „Pacific Rim”. W trzech słowach – Mechy kontra potwory. Fanom sf wystarczy żeby się przejść ;)
A co dostaniemy gdy już zasiądziemy w fotelu? Historię o wielkich bestiach wychodzących
przez portal w oceanie i walczących z nimi wielkich mechach. Dodajmy do tego
bohaterów płaskich i standardowych jak talerze z Ikei (no może są 2 wyjątki),
osadzonych w scenach które kojarzą się klasyką gatunku (Matix, Armageddon,
Dzień Niepodlegloscia nawet NGE). Ale i tak fabuła ma dać tylko pretekst żeby
przez dwie godziny wielkie mechy nawalały wielkie, komputerowo wygenerowane
potwory. I, muszę przyznać, robią to dobrze! Dawno nie siedziałem w fotelu
kinowym z szeroko otwartymi oczami bojąc się mrugnąć żeby czegoś nie przeoczyć.
Jednak powiedzmy sobie szczerze, Pacific Rim nie wprowadza nic do gatunku, ale
to kawałek nieźle zrobionego amerykańskiego kina akcji, ze wszystkimi jego blaskami
i cieniami. I żeby podziwiać blaski i pomijać cienie trzeba ten film obejrzeć w
IMAXie. Serio, żadne 3d nie wcisnęło mnie tak w fotel jak duet Pacific Rim +
prawdziwe. Sceny gdy leci w twoją stronę piącha mecha wielkości niewielkiego
wieżowca … Cudo, a takich scen jest wystarczająco żeby wyjść z kina
zadowolonym. No to nie przedłużając