wtorek, 1 stycznia 2013

Barrin4 - część pierwsza

No to od razu zacznijmy pierwszą opowieść. Pomysł na ten cykl opowiadań narodził się w mym paskudnym łebku stosunkowo niedawno. Umieszczona na głębokim zadupiu kosmosu będzie zawierać drobne okruszki zdarzeń i osób istniejących naprawdę.

Zacznijmy więc naszą podróż


Na dużym, stalowym okręgu wiszącym w kosmicznej pustce zaczęły migotać lampy ostrzegawcze. Lampy te były jedyną oznaką, że brama wciąż działa. Na mocnym pancerzu z wielowarstwowej kherrańskiej stali widać było wiele wgnieceń i bruzd, jednak skomplikowana elektronika wewnątrz działała bez zarzutu. Po kilku minutach barwnego pokazu świateł przy bramie pojawił się transportowiec kosmiczny klasy Omega. Nie towarzyszyły temu zdarzeniu żadne huki, czy rozbłyski światła tak chętnie pokazywane w starych filmach o kosmosie. Statek po prostu nagle pojawił się, i z wielką prędkością zaczął oddalać się od bramy. Ów transportowiec, o wdzięcznej nazwie „Królowa Andromedy” był w pełni typowym przedstawicielem swojej klasy. Spory, czarny prostopadłościan opleciony siecią dysz silników manewrowych, z wielkim matowym wizjerem z przodu, i wylotem głównego silnika po drugiej stronie. Setki tysięcy takich statków przemierzały kosmos dostarczając każdy możliwy ładunek w najdalsze zakątki skolonizowanego kosmosu. „Królowa Andromedy” w odrapanym kontenerze przyczepionym pod jej podłogą przewoziła ładunek narzędzi do nowo powstałej kolonii górniczej znajdującej się na planecie Errada, odległej o dziewiętnaście skoków od Ziemi. „Królowa” wiozła też pasażera.

Za jakie grzechy, pomyślał Artur Kamasan, świeżo mianowany oficer czwartego stopnia Akademii Kosmicznej. Siedział na koi w zatęchłym wnętrzu „Królowej Andromedy” i patrzył tępo na ekran, w którym leciał jakiś strasznie stary film o robocie mordercy. Artur ziewnął. Kiedy pięć tygodni wcześniej miał wyruszyć w swoją pierwszą podróż poza układ słoneczny, był bardzo podekscytowany. Radość nieco zmalała, gdy pierwszy raz zobaczył statek, który miał go zabrać w długą podróż. „Królowa” miała już swoje lata, i niestety było to po niej widać. Dysza silnika głównego była powgniatana, pokrywająca kadłub czerń miała kilka odcieni, sugerujących naprawy poszycia. Dysze silników pomocniczych były połatane i w oczywisty sposób składane z kilku innych kompletów. Wnętrze było jeszcze gorsze. Zepsuty generator grawitacji, uszkodzony automat do posiłków czy zepsuta regulacja temperatury w kapsule prysznicowej otwierały listę poważnych usterek. Jednak prawdziwy szok Artur przeżył w momencie, gdy zobaczył swoich towarzyszy podróży. Załogę „Królowej” stanowiło trzech braci. Wyglądających jak trojaczki jednojajowe. Wszyscy mieli po prawie dwa metry wzrostu, bujne czarne brody i ogolone głowy. Wszyscy chodzili w brudnych i porozdzieranych kombinezonach roboczych, których nie zdejmowali długie tygodnie. W pierwszej chwili Artur wziął ich za zbiegłych więźniów i chciał dzwonić po ochronę, jednak szybko wyjaśniono mu, z kim ma do czynienia. Przez całą podróż zastanawiał się, dlaczego nikt nie doniósł na tych ludzi do kapitanatu portu kosmicznego. Stan statku naruszał większość przepisów bezpieczeństwa Floty kosmicznej, niechlujny wygląd dokładał do puli kolejne kilkanaście paragrafów. Jednak trójka pilotów nie przejmowała się tym i robiła swoje. Jak to możliwe?

2 komentarze:

  1. Od kiedy "na prawdę" powinno być pisane osobno?

    OdpowiedzUsuń
  2. I o własnie takie drobiazgi mi chodzi :)

    Jednakże, czy możesz wkleić miejsce o które ci chodzi?? Bo ani "naprawdę" ani "na prawdę" nigdzie nie mogę znaleźć...

    OdpowiedzUsuń